jessssooo co za dzień, no takiego to chyba jeszcze nie miałam, poprostu taki dzień to się zdaża raz na sto lat, chyba... ale po koleji.: Więc tak, : miałam dzisiaj wypadek, a konkretnie stłuczkę z samochodem. Wracałam z Beatą z przejażdzki na rowerze, jedziemy sobie ulicą, całkiem spokojnie, wolno, przed nami jechał zakiś białay dostawczy samochód. Zatrzymał się i chyba kierowca pytał jakieś kobiety o drogę, no oki potem ruszył, a my za nim, samochód się zatrzymał, więc my też, a tu nagle samochód zaczyna cofać, jedyne co zauważyłam to tylko białe światełko sygnalizujące to, ze ma zamiar cofać. I wszystko było by spoko, bo może jeszcze bym wykręciła, tylko, że kierowca owego samochodu nie cofał wolno tylko tak szybko, że praktycznie nie miałam prawa zareagować. I sytułacja wyglądała mniej więcej tak, ze potrącił mnie, ja upadąłm na ziemie, ale on dalej cofał, przejechał po rowerze i rower zaczął się przesuwać pod presją kół smochodu do tyłu i ciągnął mnie razem z nim. Wiem, że dla niektórych cała sytułacja może wyglądać śmiesznie, ale uwieżcie wcale tak nie było, no przynajmniej dla mnie. Gdybym nie zareagowała, samochód zmiażdzył by mi nogę. No w każdym bądź razie kierowca zatrzymał wreszczie samochód bo chyba sam zdał sobie sprawę z tego co się stało. Ja się pozbierałam już z ziemi, no i na faceta, patrzę na rower a tu... całe koło powykrzywiane, no ósemka na ósemce. No przeżyłam "spotkanie pierwszego stopnia" z tym samochodem. W prawdzie facet zapłacił, za to żebym sobie zcenrtowała koło, a nawet chciał mnie zawieść do szpitala, ale nie, aż tak źle nie było. Nawet wszyłam, z tego całkiem, całkiem w miarę cała. No prawie, bo wszystko mnie boli, ale to centalnie wszystko, czuje się jakbym się zderzyła z drzwiami! Będzie dużo siniaków, ale cieszę się, że to wszystko się skończyło tak a nie inaczej, przecież mogło być gorzej i to dużo.
A druga sprawa to, to że już dzięki Bogu wyszłam z wszystkimi ocenami. Mam już święty spokój, koniec! Dzisiaj wstawiła tylko z matmy, Prawa i WOSu, nie powiem, że się nie bałam, bo się bałam, łoo i to bardzo... motylki w brzuszku jak stąd do Kanady. Ale jakimś cudem wszystko poszło gładko. Wiec, jakby to wszystko podsumować to jedno "być, albo nie być" mam już za sobą, z dobrym skutkiem. Jedyne co mi teraz pozostało to drugie " być, albo nie być", czyli matura! Ale nie wiem, dlaczego mam co do niej jakieś pozytywne odczucia, myślę, ze pójdzie jak i mnie i całej naszej klasie dobrze, jakoś się ślizgniemy ;) (aha, tak nawiązując do tematu I****, to wystawiła jej dzisiaj jedynkę z matematyki... eh, w sumie każdego żal, ale tak szczerze wobec siebie, niej i reszty klasy to należało jej się, bo to taka forma nauczki, nie życzę jej źle, tylko chciałabym, żeby wyniosła jakieś wnioski z tej lekcji, ale na tylko co ją znam, mogę stwierdzić, że nic z tego ).