Komentarze: 2
Jest gorzej niż mogłam sobie to wyobrazić, jestem chora na maxa. Czuje się fatalnie, okropnie, przerarzająco wręcz żyć się odechciewa. Nie będę wymieniać objawów mojej choroby, bo pewnie nikogo to nie obchodzi, no bo niby dlaczego miało by. Cały dzień siedzę w domu, no nie cały, bo rano byłam u lekarza, okropne! Normalnie lubie chodzić, ale jak szłam do lekarza, bo kawałeczek mam do niego to szłam jak stara babcia, wszystko mnie bolała, a żeby mało było tego wszyscy przechodnie gapili się na mnie jak na ufo, bo byłam dość grubo ubrana i wogóle bez makijażu (nie, bez przesady nie wyglądam bez makijażu jak potwór, ale byłam bardzo blada). Ale szczerze ujmują to wszystko, to mi wisało, mnie było zimno, dalej mi jest. A najlepszą rzeczą z tego wszystkiego jest moja mama. Rano wpadała do mnie do pokoju i na mnie warczy, że "czemu ja nie poszłam do szkoły, że co ja sobie niby wyobrażam'' - przesada. Ona uważa, że ja jak mi się coś dzieje, tak jak dzisiaj, to za każdym razem symuluje, albo coś podobnego. Ale prawda wygląda tak, że ja nie byłam w stanie dzisiaj zebrać się do szkoły. Ojciec też nie jest lepszy, ale do jego odchyłów zaczynam nabierać już dystansu. Obudziłam się o 3 w nocy, wstałam o 4 do wc, ojciec wstał też, podgrzał sobie wodę. No to ja do niego "czy nie mógłbyś mi zrobić cherbatki''(nie powiedziałam tego w żadnym wypadku opryskliwie, albo coś), a on do mnie "a co Bozia rączek nie dała, phi''(widziała jak wyglądam, że ledwo się trzymam na nogach, ale nie, po jakiego chociaż odrobinę współczucia). Moja mamita też nie jest lepsza, chodzi mi cały dzień za głową i marudzi, że "ja to zawsze z czymś wyskoczę, jak nie z przeziębieniem przed świętami, to z nogą w gipsie''- paranoja, ona sobie chyba wyoraża że ja to robie w jakiś sposób celowo, albo jakoś. Oki, oki, ja wiem że ona mnie kocha, i wogóle, ja ją też (przyznam się szczerzę, że ostanimi czasy i tak nam się całkiem w porzo układa wspólna egzystencja), ale czasami jak ona z czymś wyjedzie, to patrze na nią jak na przybysza z innej planety. Ale podobnież nie ma rodziców którzy byli by całkiem w porządku tak na 100%. Fajnie, że przynajmniej mam pieska. Może i jest to obowiązek, ale to jest tak jak mówią, taki niby durny zwierzak, ale jak on potrafi kochać i jak szybko się przywiązuje. Mam Sabę prawie od dwóch lat, jest cwana , jest obrzarciuch, ale mnie kocha, ja ją też. Nie wyobrażam sobie np. domu bez niej, sądzę,że moi rodzice też, ale oni się pewnie do tego nigdy by nie przyznali, no może mama to i jeszcze tak. Saba jakimś swoim psim sposobem wie kiedy jest mi źle, kiedy mnie coś boli, albo mam nerwy, przyjdzie poliże mnie po ręce, albo wskoczy na łożko i się przytuli. Jestem w niektórych sytułacjach skłonna powiedzieć, że naprawde - zwierzęta są lepsze od ludzi! Człowiek, który ma jakiegoś zwierzaka w domu, naprawdę staje się bardziej otwarty. Ostatnio np. dostałam chopla na punkcie kotów, chciałabym mieć wogóle więcej zwierzaków w domu, ale wiem, że to nie możliwe. O kocie też pewnie mogę sobie pomarzyć, bo do kolejnych odchyłów mojego ojca należy całkowita ignorancja i nienawiść do kotów. Więc koty tak, ale na odległość. Hmm, tak samo jest z tatułażem. Chce sobie zrobić tatułaż jestem tego naprawdę pewna, ale wiem jaka by była reakcja mojego ojca. Mam jeszcze przed oczami tą sytułacje kiedy zrobiłam sobie tatułaż na imprezę henną (chiałam zobaczyć jak to jest kiedym masz coś narysowane na plecach, bo tam chce mieć), na drugi dzień ojcec to zauważył. Normalnie im odbiło razem z mamą, rzeczywiście może on wyglądał na prawdziwy. Mogłam im tłumaczyć że to się da zmyć, ojciec mnie zwyzywał od najgorszych półgłówków i tego typu spraw...
Hhehe, dobra kończe te moje wywody, bo pewnie i tak tego nikomu się nie będzie chiało przeczytać, więc jeśli to przeczytałeś to z góry gratuluje i dziękuje bardzo ;)