"Kobieta jest wiosną... przychodzi po jesieni i zimie, przynosi świeżość i ciepło... i jeszcze przynosi nadzieję."
Romain Hereux
Zrobiłam sobie troszkę dłuższą przerwę, na moją korzyść lub nie. Nie wiem jak to się wszystko dzieje, ale jakoś zaczyna mi brakować czasu. Gdzieś mi wypływa przez zaciśnięte palce, tylko, czemu tak szybko? Trudno jakoś będę się musiała z tym wszystkim pogodzić, albo, no może np. znacząc wcześniej wstawać, problem w tym, tylko, że ja lubię długo spać.
Zaczęłam wczytać wreszcie parę dni temu „Dziennik Bridget Jonem” – Helen Fielding. Nie skończyłam jeszcze, ale naprawdę bardzo mi się podoba, może to jest rzeczywiście tak, że jednak kobiety powinny go czytać, a może nie, przecież nie każdy lubi być taką 100% kobietą. Właśnie ostatnio przekonałam się o tym na jednym przykładzie mojej znajomej. Jednak nie będę operować nazwiskami. Powiem tylko tyle, że staram się być jednak tolerancyjna na tyle na ile mogę.
Będzie miesiąc, chyba, jak się Nim spotykam. Mogę już mówić o nim jak „o swoim”, ale jednak nie chce. Nie chce, bo to by znaczyło, że jednak jakoś się w to angażuje, ale nie jestem chyba na to jeszcze gotowa. Jest jeszcze parę rzeczy, które za bardzo rażą mnie w oczy, na, tyle, że jeszcze nie jestem pewna tego, co mam myśleć. Przyjęłam strategie, że jednak myślenie w ogóle odstawie na półkę, jeśli chodzi o Jego Osobę. Poczekam na rozwój sytuacji, na Jego podejście do sprawy. Wiem, że dobrze je uwydatnił, ale ja jednak nie czuje się na tyle pewna w tej całej sytuacji, żeby robić jakieś stanowcze kroki, co do Niego. Chociaż czasem chciałabym zaryzykować. Chciałabym zobaczyć Go w sytuacjach ekstremalnych, przynajmniej dla Niego.
Wczoraj przeszedł samego siebie. Założę się, że nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, ale jednak ja do tej pory mam jakieś dziwne uczucie, że coś się chyba zmieni.
Dzwonił do mnie, niby błaha sprawa, ale rozmawiał ze mną przez 2 godziny, właściwie to ¾ rozmowy polegało na jego mówieniu a moim monosylabowym przytakiwaniu. Opowiedział mi od poniedziałku wszystko to, co robił, jak mnie z nim nie było, że wkurzył go klient, że musiał jeździć za lekarzem dla babci, że u lakiernika też go wkurzyli. Tych, „że” było dość dużo. Dwie godziny mówienia o niczym, ale słuchałam go, przyjęłam taką rolę, może właśnie tego ode mnie oczekiwał. Ciekawe czy dobrze wypadłam?
Najgorsze jest jednak to, że od przyszłych weekendów będzie miał szkolenia i w ogóle nie będę go widywać przez trzy weekendy pod rząd. Smutne.