Komentarze: 7
Więc, (moja profesorka zaraz by mi pewnie zwróciła uwagę, że od „więc” się zdania nie zaczyna, ale co ona mi teraz może zrobić – nic!) troszkę pozmieniałam, nie mogę się zdecydować czego tak właściwie chce od szablonu, żeby było podobny do mnie, czy, żeby odzwierciedlał moje konkretne uczucia, ale jakoś to chyba poukładam, a jak nie to będziecie się musieli przyzwyczaić do ciągłych zmian, lub przynajmniej częstych.
Może zacznę od tego jak minął mi weekend bo nic nawet o tym nie napisałam od tych dni.
W sobotę byłam na tym basenie, nareszcie się wybrałam, no i było, hmm... , standardowo, raczej, nie to, żeby znowu narzekała, no bo niby czego można się spodziewać bo basenie, fajne rzeczy tam są, np. super bicze wodne (nie powiem, musimy się kiedyś z mamitą moja wybrać, bo zapewne jej się to spodoba – relaksujące). Popływałam sobie na sportowym (tylko troszkę za zimną wodę jak dla mojej ciepłolubnej pupci) ale w sumie efekt był taki, że rano miała zakwasy, który uniemożliwiały mi w miarę normalne poruszanie się, przynajmniej z rana. (Bestios thx., ze mnie wyciągnąłeś)
W Niedziele ostro pokłóciłam się z rodzicami, ale tak właściwie niepotrzebnie, gdyby tylko oni postarali się jakoś przynajmniej wykazać odrobinę tolerancji było by inaczej. Teraz z biegiem czasu próbuje ich jakoś usprawiedliwić, bo może to kwestia wychowania, inne pokolenie, itp. Mianowicie poszło o to, czemu ja nie idę do kościoła, skoro oni poszli, powiedziałam, że nie chce, no i się zaczęło (bomba). Nie wiem tylko jakim prawem oni wyrzucali mi takie coś, skoro sami nie są w ogóle, bynajmniej przeze mnie postrzegani za dobrych katolików. Chodzą do kościoła kiedy coś idzie nie tak, albo kiedy inni tak robią. Przepraszam bardzo, ale ja się w takie szopki bawić nie mam zamiaru. Zresztą wychodzę z założenia, że religia to indywidualna sprawa każdego z osobne i nikt nie powinien się do niej wtrącać, a już na pewno nie rodzice pełnoletniej córki, ale to, tak jak już pewnie nie raz pisałam, zalety bycia jedynakiem.
Poniedziałku tak właściwie nie pamiętam, a właściwie nie pamiętam, żeby się coś wartego zapisania stało, no umówiłam się z fryzjerem, ba, fryzjerem chłopakiem, który mi uczeszę włosy na studniówkę w sobotę na 16 (muszę to zapisać, najlepiej na czole).
Dzisiaj, dzisiaj, oj dzisiaj to się nachodziłam. Beata miała w Katowicach poprawę matury z matmy (czyt. Czarnej magii), więc ja jako szanująca się psiapsióła musiałam pojechać z Nią. Bidula jest chora znowu (ja mam tylko nadzieje, że jak zawsze uratuje sytuacje i wygramoli się z tego choróbska do studniówki). No, w każdym wypadku, ona tam sobie pisała, a ja w tym czasie postanowiłam sobie jakoś ten czas uprzyjemnić, bo czekać nam, osobą postronnym nie pozwolono w szkole, więc ni mniej, ni więcej wyruszyłam w miasto. Obowiązkowo najpierw capuccino w Epiku, oj, ale dzisiaj to sobie podosadzałam, wzięłam sobie takie z bitą śmietaną i lodami (mniam, polecam, tylko UWAGA! Bomba kaloryczna). Wypiłam kawkę poprzeglądam wszystkie pisma kobiece jakie mogłam i te o dekorowaniu wnętrz też, a potem ruszyłam na sklepy, a i jeszcze potem był eklerek czekoladowy w kawiarni i CrossChicken w McDonald’zie, czas jakoś się dłużył, więc postanowiłam poczekać przed szkołą, aż skończą. Czekam, czekam, czekam, wychodzi jedna dziewczyna cała zapłakana (jej, to ja już obgryzam paznokcie, pewnie trudne – Beta, trzymam kciuki!). Stoję (a właściwie chodzę w te i z powrotem) z jakimś chłopakiem, on czeka na dziewczynę, ja na Bete. Tak chodzę, chodzę, już przysłowiowego kuku-mamuniu dostaje, chłopak do mnie -„choć zapalimy sobie, lżej będzie” –ba, pewnie, że zapalę! Stoimy tak przed tą szkołą i wyglądamy jak para ojców na porodówce – w te i we w te.
W każdym bądź razie Beata wyszła tak po 14, to nic, że ja tak krążyłam przed szkoło od 12, i mówi, że napisała i, że powinno być dobrze – wierze w nią, bo będzie dobrze!
Wróciłam do domku i jak zdjęłam te moje kozaki na szpilach, no to nie było miejsca na mojej stopie, które by mnie nie bolało, a jutro z mamą na targ – maraton, ale dam radę, muszę ;.( !