Komentarze: 6
Sporo czasu zajęło mi przekonanie się, że jednak coś napiszę...
Wydawało mi się, że raczej nic takiego nie działo się, więc nie będę miała o czym pisać, ale przecież właściwie zawsze się coś dzieje, taka zwykła szara codzienność, chociaż, może właściwie na taka szara i nie taka codzienność.
Powinnam siedzieć i uczyć się do egzaminu (który na Boga ma jutro), ale tego nie robię, nie chce, nie potrafię się zmotywować, tłumacze sobie, że to przez prace nie mam czasu na studia, chociaż doskonale zdaje sobie z tego sprawę, że to nie prawda. Ale to nie pierwszy raz kiedy okłamuje samą siebie, z czasem coraz lepiej mi to wychodzi.
Z Ł-Pracocholikiem właściwie jest tak samo, wmawiam sobie, że przecież to chodzący ideał i że było by dobrze, może nauczyłabym się uczuć do niego, ale tak nie jest. Są momenty kiedy ta cała sytuacja mnie po prostu irytuje i mam ochotę mu wygarnąć wszystko co leży gdzieś tam głęboko w mnie, ale nie potrafię, nie chce, nie mogłabym mu tego zrobić.
Znajomość na jakiej teraz się oboje opieramy jest czysto platoniczna, wszystko zostało wyjaśnione jednego „gorącego” wieczoru i o dziwno to on chciał o tym porozmawiać. Okazało się, że to wspaniała terapia dla nas obojga (obeszło się bez psychologa). Teraz wszystko lepiej się układa. On wie na czym stoi, mało tego wiedział i to dawno. Ja czuje się teraz o jakiej 20 kilo lżejsza, nie musząc go okłamywać i cały czas wykręcać się. Teraz to już wszystko jest tak jak chciałam.
Z pracą wszystko zaczyna się jakoś układać, jesteśmy jak gdyby na etapie wytyczania sobie wzajemnie granic, na co kto, kiedy i jak może sobie pozwolić lub nie, ale jest dobrze, bo przecież na początku jeszcze przed moim urlopem nie było tak różowiutko ja było jeszcze na szkoleniach. Co nie zmienia faktu, że praca wymaga, szczególnie, że to jest ogromna firma, ale przecież... dlatego zawsze chciałam tam pracować. Zostałam spytana jak widzę swoją przyszłość dalej w firmie... nie wiem, ale chce się wspinać, hop, hop i do góry.